San
Przemyślna, błękitna linia Sanu w mapie dzieli jedno z najładniej położonych miast w III Rz.
Kiedyś dzieliła dwa chwilowo bratnie narody, które tuż przed krótką wojenką z II Rz. połączył pakt o nieagresji. Zachodnią stronę zaleli faszysty. Wschodnia, z najpiękniejszym dworcem, świątyniami, fortami i widokiem na miasto i okolicę z Tatarskiego Kopca przypadła Bolszewikom.
W czerwcu 1941 roku faszysty pozazdrościli tym drugim widoku z Kopca, najładniejszego dworca i tego wszystkiego, co na drugim brzegu i bez aneksu do paktu lub choćby pytania przejęli całe miasto.
Tak podobno zaczął się blitzkrieg niejakiego Barbarossa.
Animozje
Dziś zachodniej strony Przemyśla broni czwartoligowy Klub Sportowy „Polonia”. Lewobrzeżnego, tzw. Zasania strzeże wywodzący się z harcerstwa Klub Sportowy „Czuwaj” z ligi okręgowej w likwidacji. Mieszkańcy obu części mają swych przedstawicieli społecznych wśród kiboli, narodowców i innej maści patriotów. Niesnaski były wyjaśniane w licznych ustawkach. Czasem wystarczyła „siema” w trakcie finału WOŚP, aby pięści rozstrzygały, który brzeg zebrał dzieciakom więcej. Teraz kontakty bezpośrednie nieco zamarły. Animozje i preferencje sportowe przekazywane za pośrednictwem sprayu na murach zabytkowych kamienic.
Kładka
Kilka lat temu miasto postanowiło połączyć zwaśnione brzegi kolejnym mostem przez rzekę. Wyszła rowerowo-piesza kładka, z której mieszkańcy byli bardzo dumni. Na moje pytanie, co się zmieniło w Przemyślu, odpowiadali „Mamy kładkę!”
Potem do nowych, znanych mi inwestycji dołączył jeszcze pomnik Anioła Stróża Polski.
Podcienia
Prowadzę kolegę Krzysztofa po kilku znanych mi pubach. Absynt, Cuda Wianki, Melduję Posłusznie. Żaden nie spełnia naszych niewygórowanych wymagań środowiskowych. Nic się tam nie dzieje. Kilka innych, w tym klimatyczne wzdłuż Sanu świeci zamknięciem.
W końcu na Rynku, pod latarnią i arkadami, gdzie najciemniej, słyszymy stanowczą wymianę zdań przeplataną „podwórkowym” akcentem. Czyżby tam nasze miejsce? Wchodzimy! Klimat wewnątrz rzetelnie odzwierciedla nazwę knajpy. Nieliczna jeszcze gawiedź skupiona wokół baru patrzy na nas nieufnie. Jeden z panów pyta prowokacyjnie – „Mamy się już bać?”. Po takim zaproszeniu… nic tylko siadamy.
W lokalu przybywa gości. Obok przysiadła Sycylijka. Rozmawiamy o błogim życiu na Sycylii. Przyjechała na wakacje do rodzinnego miasta, bo stąd się na stałe tylko wyjeżdża. Miasto pochwalić się może jednym z najwyższych w Polsce sald migracji. I nie tylko.
Poznaję panią o miłej mi aparycji, z którą umawiam się na taniec, bo nikt jeszcze nie tańczy, a ja przecież nie umiem.
Barmanka, wypisz, wymaluj muminkowa Mała Mi ma jakieś problemy. Musi gdzieś szybko wyskoczyć. Potem poczytam o niej komentarze w sieci. Nie kłamią. Powierzchowność ostrzega, że lepiej zejść jej z drogi, a jeszcze lepiej na ową drogę w ogóle nie wchodzić. Zastępuje ją „moja” pani od tańca, z którą nie zdążyłem zatańczyć.
Przy barze kumulacja zamówień. Zniecierpliwiona zastępczyni stanowczo oznajmia – „Przestańcie wreszcie zamawiać, bo ja tu muszę z panem zatańczyć!”. Wraca Mała Mi. Tańczymy. Potem rozmawiamy, przysiadają się kolejne osoby. Nagle tworzymy największe zbiorowisko w knajpie.
Umawiamy się, że będziemy za niespełna dobę. Nie będziemy.
Niedźwiadek
Następnego wieczoru sprawdzamy kolejne lokale. W Niedźwiadku pani przy odległym stoliku tak przeraźliwe jazgocze na cały lokal, że nie sposób piwa spokojnie dopić. Dopijamy w pośpiechu, gdy chwilowo trajkotka „zamknęła” się w toalecie. Płacimy i szybko uciekamy przed ponownym „otwarciem”.
Zasanie
Krzysiek googluje miejsce na Zasaniu. Tam nas jeszcze nas nie było. Marka sprzedawanego piwa może nie zachęca, ale klimat i komentarze – wprost przeciwnie.
Po wejściu jesteś przytłoczony przedmiotami, pamiątkami, instrumentami muzycznymi, książkami, fotografiami, wszystkim. Pchli targ żywiłby się ich mnogością miesiącami. Dzielę pub na trzy główne, nachodzące na siebie obszary tematyczne: 1. Historia i pamiątki z Przemyśla. 2. Piłka nożna. 3. Blues.
Obok nas siedzi smutny chłopak. Jak się zaraz okaże, z rodziny właścicieli. Pyta, skąd jesteśmy? „To muzyka, Pawła Szymańskiego znacie?” – pyta? „Z muzyków z Olsztyna znamy: Vadera, Czerwony Tulipan, Izę Trojanowską… Ale Pawła Szymańskiego…?, nie znamy”.
Pan Władeczek
Poznajemy właścicieli, pana Władeczka i jego żonę Annę. Dziwią się, że tu trafiliśmy zza rzeki, bo do niego trafia głównie „śmietanka” z Polski. Wspominają Jana Nowickiego, który był tu częstym gościem. Długo wymieniają, kto jeszcze u nich gościł. Chyba łatwiej byłoby wymienić, którego ważnego „celebryty” jeszcze tu nie było? Kto był widać po opieczętowanych autografami, porozrzucanych po ścianach zdjęciach w ramkach.
Dochodzi dwóch młodzieńców, wnuk i krewny pana Władeczka i pani Anny. Przysiedli się do nas, bo z nami weselej. Obecni podziwiali „odwagę” naszego pobytu w Podcieniach poprzedniego wieczoru.
Dobrzy ludzie znajdą tu posłuch. Odnoszę wrażenie, iż to miejsce trwa dla rodziny i celebrytów, a my tam już prawie „jak rodzina”. Pan Władeczek się rozkręca, gawędziarz z niego pierwszorzędny. Miło mi, że docenia niuanse mej wiedzy o Przemyślu. Nawet czasem mnie cytuje. „Pan Jareczek dobrze to ujął…” Sam jednak zgrabnie unika rozwinięcia tematu „zażyłości” Czuwaja z Polonią, mimo mych prowokacyjnych, delikatnych podpuszczeń.
Karny Grzegorza Laty
We wspomnianym wcześniej Czuwaju nasz bohater strzegł bramki za młodu. Najważniejszym momentem jego sportowej kariery był mecz pucharowy Czuwaja ze Stalą Mielec. Bronił w nim rzutu karnego strzelanego osobiście przez Grzegorza Latę. Karny ten był pretekstem do kilkuminutowego wykładu o taktyce i psychologii obrony rzutów karnych. Wreszcie Krzysiek pyta zniecierpliwiony – „W końcu obroniłeś tego karnego Laty, czy nie?”. Obronił! Oprawiony w ramkę wycinek z gazety w salce obok świadczy dowodem.
Paweł Szymański
Pojawia się syn właścicieli, który powoli przejmuje lokal. Wita się z nami trochę zaskoczony, żeśmy z jego tatą w takiej zażyłości już spoufaleni. Pyta, skąd jesteście? – „Jak z Olsztyna, to bluesmana – Pawła Szymańskiego znacie?”. Teraz można by powiedzieć, że o nim słyszeliśmy…, ale ponownie przyznajemy – nie znamy. Patrzy na nas, jak na dziwaków. Jak można mieszkać w Olsztynie i nie znać też Pawła Szymańskiego…?
Żegnamy gospodarzy i kuzynów. Syn pożegnał się wcześniej. Na koniec pan Władeczek wręcza nam uroczyście ponoć ekskluzywne wizytówki. Następnym razem jak będziemy w Przemyślu, mamy wcześniej się zapowiedzieć. Ugotuje nam kultowe gołąbki. Takie same jak gotuje Janowi Nowickiemu, kiedy go tu odwiedza.
Nie zasnę! Po powrocie do hotelu szukam w sieci Pawła Szymańskiego. Jest dwóch muzyków o tym imieniu i nazwisku; znany polski kompozytor współczesny i Paweł Marcin Szymański – bluesman. Zgaduję, że chodzi o tego drugiego. Urodzony 3 miesiące + 1 dzień po mnie w Lidzbarku. Tylko, w którym? Blisko mam dwa. Brak informacji o miejscu zamieszkania lub o jakimś koncercie w mym mieście. Odpalam drugi z listy YouTube teledysk bluesmana, o coś mi tam mówiącym tytule „Biegnę”. I mimo sennej pory buzia mi rozdziabia na wskroś tuż po pierwszym ujęciu. Oto bliska mi Marina – Słoneczna Polana z panoramą Olsztyna z perspektywy Jeziora Ukiel w tle. A potem znany mi świetnie od dzieciństwa las…
Czasem trzeba jechać daleko, żeby posłyszeć to, co gdzieś blisko.
Najładniejszy dworzec
Po wczesno-porannych kilku kółkach wokół oferującego fajny tartan przemyskiego stadionu lekkoatletycznego, odświeżeniu, śniadaniu zmierzamy z Krzyśkiem na najładniejszy dworzec.
Jesteśmy tam wcześniej niż logika podróży to uzasadnia. Mamy w planie kupić bilety do Olsztyna z przesiadką w Krakowie i przez ponad 2 godziny pobyć jeszcze w Przemyślu. Może zaprowadzę nas do Muzeum Ziemi Przemyskiej z wysoce artystycznym zbiorem ikon z greckokatolickiego odłamu prawosławia? A może jednak do Muzeum Fajek i Dzwonów? Na dworcu czynne jedno okienko. Kilkuosobowa kolejka czeka cierpliwie. Średni czas obsługi podróżnego ciągnie się dość długo. Ale nam się nie śpieszy. Tu nikomu się nie śpieszy, tym bardziej, że sam dworzec jak muzeum.
Tuż przed naszą porą otwiera się drugie okno na podróż. Podchodzimy.
Przemyślanka
Wysoka, zgrabna pani, znać spod opuszczonej maseczki, że rodowita przemyślanka o wielokulturowym zlepku genów na przyjaznym obliczu przyjmuje nasze zapotrzebowanie na powrót do Olsztyna.
Nie ufając naszej, sprawdza inne dostępne opcje, by dać nam najlepszą. Daje.
„Macie zatem pociąg do Krakowa za 20 minut. Co tu będziecie robić tyle czasu?”. Faktycznie, kolejka po bilety znacznie uszczupliła nasz przemyski czas. Ulegamy darowi przekonywania przemyślanki wybierając dłuższy pobyt w Krakowie, gdzie jak twierdzi, przynajmniej jest co zwiedzać.
Zaczyna się przesłuchanie. Kto kupował bilet w kasie dworca ten wie, o co chodzi:
„Czy bilet normalny, okno, a może stolik, gdyż jest taka opcja?”. Śledzimy przez szybę okienka strategiczną grę komputerową doboru relacji, wagonu i miejsca, cobyśmy siedzieli w bliskiej komitywie. Klawisz gumki ołówka niepostrzeżenie wędruje po oknie pola gry ekranu pokonując kolejne poziomy. „Chcecie na jednym, czy dwa bilety? Płacicie razem, czy osobno? Ach osobno, też nie problem. Karta, gotówka?”.
Gra dobiega końca. Bilety wydrukowane. Pin do Visy zgadnięty. Płatność potwierdzona. Uff!
Lecz gdy „przepustka” do domu w ozdobnej kopercie Intercity zaczyna podróż do rąk własnych pod wąskim tunelem okienka kasy…, nagle nasza pani na ekranie pola gry coś jeszcze dostrzega, w ostatniej chwili cofa „podróż”, wyjmuje bilety z ozdobnej koperty, raz jeszcze ogląda, przeprasza…
Sprzedała nam miejscówki tyłem do kierunku jazdy… „Czy taka niedogodność może zostać?” – pyta. „Na pewno?”.
Pozostało kilka minut do odjazdu naszego pociągu do Krakowa. Mimo dwóch czynnych okienek kolejka za nami dorobiła się zakrętu.
Tułacze

Obeszłoby się może bez tej relacji, gdyby nie pewien ciąg zdarzeń, dla pewnego Narodu – losu.
8 dni po naszej tam bytności, najpiękniejszy dworzec stanie się w całodobowych relacjach także najpopularniejszym dworcem w Europie, choć Naród, o którym mowa nie był zainteresowany jego zwiedzaniem.
Naród ów, od stuleci „głaskany” przez pobliskich współbratymców Słowian w wierze czystkami, wielkim głodem, szantażem, a teraz oczyszczającą operacją specjalną rozleje się od źródeł Sanu po Portugalię, choć wcale nie planował tej wycieczki.
Wybierze podróż „tyłem do kierunku jazdy”, bo chwilowo nie ma innego wyboru.