Po dwóch dniach bez cywilizacji, komfortu wody i zasięgu schodzę do wsi Barwinek na granicy ze Słowacją.
Kiedyś było tu tętniące życiem i przemytem przejście graniczne. Dziś tylko „Schengen”.
Odnajduję Orlen, jeszcze przed promocją „Na Orlenie tylko…” Zaczynam zwiedzanie od przedsionka toalety. Spłukuję zastygłą warstwę brudnego, słonego potu zewsząd gdzie sięgnąć. Potem zwiedzam wystawę w holu głównym. Ograniczam się jednak tym razem do ekspozycji zimnego piwa w lodówce. Wybieram przeto Holbę. Dla tego krótkiego momentu obcowania ze sztuką warto żyć w słońcu! Obsługa z mopem w dłoni krzywo za mną mierzy, co widać nawet spod maseczek. Nie dostarczy jej entuzjazmu moja przydługa „kąpiel” i pozostawiony prezent. Za dar wody, mydła, papierowych ręczników i spożytego na zewnątrz kunsztu czeskiego piwowarstwa zostawiam kafelkom podłogi Obajtka okruchy zastygłej gliny z wyżyn.
Ta kraina nawet gdy żar z nieba siąpi, tego dobra butom i podłogom nie skąpi.
Na historycznej, papierowej mapie z przełomu wieków miałem zaznaczony jeszcze jeden sklep, lecz „pan tutejszy” powiedział, że nic tu więcej nie ma. Polecił stację benzynową, tym razem BP za wioską w przeciwnym do Obajtka kierunku. Tamże sezam otworzył przede mną swe przestronne przestrzenie restauracji i sklepu. Grała kojąca muzyka, wszyscy byli mili i nikt mnie z mopem nie śledził. Dobre ruskie z podwójną surówką i jeszcze jedno piwo pobudziły chęć i sens dalszej wędrówki.
Wracam kontent na szlak. Po kilkuset metrach kończą się piętrowe zabudowania Barwinka. Podnoszę głowę patrząc przed siebie i oczom nie ufam… fatamorgana, fantasmagoria, fantazja? W moim kierunku biegnie… Anioł. Kilkanaście metrów przede mną, kolejne zdumienie. Anioł zawraca i ponownie frunie w „Niską Nicość”. Diabła, czyli mnie zobaczył, przeląkł się i zawrócił? A może robi przebieżki, w jego przypadku przeloty wte i wewte? Droga szutrowa, szeroka, słońce z góry pali niemiłosiernie, las cienia też skąpi…, przebieżki, przeloty? Bez sensu! Jeden już taki był, co latał w słońcu. Źle skończył.
Mam plan, dogonię i zapytam, o co kaman? O biegu z plecakiem z mojej strony nie ma mowy. Jakby to wyglądało wizerunkowo…, za samotną dziewczyną, w upale? Ale przyspieszam znacząco kroku. Po ruskich i piwie potrafię szybko chodzić. Dziewczyna co jakiś czas przechodzi w marsz. Jak tylko idzie, doganiam ją szybko. Jak biegnie, oddala się wolno. Tak czy inaczej jest coraz bliżej moich kroków. Po jakimś kilometrze nasz szlak z drogi głównej wbija się w lewo w gęsty las. Dziewczyna przystaje, niepewnie rozgląda się za właściwym skrętem. Chwilę potem ją doganiam.
Mijam, grzecznie witam, chwalę za tempo. Pytam czy przygotowuje się może do jakiegoś biegu ultra? Jej łydki nie kłamią, że dużo biega lub pedałuje? Odpowiada jakby speszona, nie bardzo sklejam co, coś o butach, plecaku. Za chwilę pojmę, dlaczego się nie uzewnętrznia. Skoro nie chce rozmawiać, więc nie będę się narzucał. Lepsze milczenie niż gadka na siłę lub o pogodzie. Rzucam tylko „no to cześć” zaczynając ostre podejście. W tym samym momencie schodzi typ. Broda, brzuszek, większy plecak, od niechcenia „cześć” burknął. Jakkolwiek aurą nie grzeszy. Zna dziewczynę. Pyta na wstępie: „Daleko jeszcze do tego Barwinka?”. Dalszej, urwanej odległością części rozmowy nie rejestruję w pamięci.
Po chwili dociera ku mnie niedorzeczność sytuacji. Czyli co, samczyk alfa wysłał swą „squaw”, w cieniu 30-stopniowego upału by sprawdziła, czy daleko jeszcze do wiochy? A może ona chciała odpocząć od Polaczka po wcześniejszych czułych słówkach?
A może czytelniku masz lepszą hipotezę? Masz?
Cytując słowa wojka Google „Bieganie jest ćwiczeniem o charakterze aerobowym (tlenowym) – wzmacnia układ oddechowo- krążeniowy. Serce biegacza jest bardziej wydolne, zwiększa się jego objętość, ciśnienie się normalizuje, puls obniża. Naczynia krwionośne stają się elastyczniejsze, płuca sprawniejsze, przez to mózg jest lepiej dotleniony.”
Jaki z tego morał :Anioł chciał się dotlenić. Nic więcej