Góra Smaku

W ten dzień

Ponieważ w Bieszczadach trochę już widziałem, stąd w ten dzień myślę zejść na inny „punkt widzenia” z dala od połonin, berd i wierch.
Kulinarny wymiar finału wyprawy przed zmierzchem dnia tego, utkwi w mej pamięci głębiej niżli nowe punkty, albowiem zdumień przypadków przypadkiem tu wiele. 

Runina wieś

Aby zejść po nowe, żółtym szlakiem z Wetliny na Rabią Skałę wpierw wejdę. Panoramę rozległą widoku z wysoka Dziurkowiec obieca, lecz tylko zobaczę. Chwilę po Ďurkovcu kolorem zielonym na Słowację zejdę. Wzdłuż rozłożyście-kwietnych łąk do wsi Runina dotrę.

Jest gorąc, więc sklepik za jedno euro ponad trochę (karta nie zadziała), ugości Šarišem 12 w nagrodę. Przyniesiony z zaplecza chłodem nie otuli, ale nie biadolę.
Trzej miejscowi panowie przysiedli tuż obok, coby się wyciszyć w godzinach swej pracy. O wczorajszym meczu Słowacji z Belgami w futbolu dochodzi rozmowa. Mistrzostw nie oglądam, mało mnie obchodzą, wszak wygranej im pogratuluję. Na to sąsiad jeden, trąc palcami dłoni, gest „pieniądza” wskaże. Przegrana Belgów pod zakłady bukmacherskie była ustawiona, się dowiem. Postawiłeś na swoich? – zapytam. Ano nie – odpowie.
Sklepowa kolejną kolejkę wódki chłopakom w kieliszkach doniesie. Po trzech szybkich głębszych, zakropionych piwem, do swej głośnej pracy przy koszeniu traw powrócą.
Odnosząc butelkę słowacki ser, którego nie widzę zechcę zakupić. Zapytawszy, pani domową lodówkę otworzyć mi każe, bym – nech vidi – sam znalazł i wybrał, co mi tam pasuje. Otwarłszy, znalazłszy, wybiorę.

Runina oferuje knajpę z zimnym piwem dalej, której dziś nie zwiedzę.
Noclegom skłonną wiatę z piętrem powyżej, wychodkiem obok, potokiem blisko, martwym ogniem przy, ciut za wsią zobaczę. Drewno w pogotowiu czeka mego żaru. Kiedyś tam powrócę, oby żar rozniecić – obiecuję sobie.

Refleksja

Najdzie mnie refleksja, wcześniej przemyślana, może nie w temacie… Gdyby „Wisła” nie zmyła tubylców w czas po II wojnie zaraz, przynależność etniczna sporej liczby bieszczadzkich i beskidzkich wiosek, w tym tych wymarłych, które wciąż by żyły, kształtowałaby się podobnie jak tu, w Runinie: Słowacy – 6,59%, Rusini – 68,13%, Ukraińcy – 25,27% (Wikipedia źródłem). Słowaków – Polakami, Rusinów – Łemkami w refleksji zastąpię.

Banderoza

Po słowackiej stronie o pieszego turystę się nie potknę. Kilku rowerzystów w okolicy osady Ruské, przy naszej tuż granicy, uśmiechem mnie dotknie. Minąwszy Przełęcz nad Roztokami do wsi Majdan asfaltem podążę.

Kolejne piwo, poprawnie schłodzone, w Banderozie w Lisznej wypijam po drodze. Pamiętam wieś, mini zoo, głównie knajpę z pierwszego, prawdziwego pobytu (Polańczyk nie Bieszczady!) jakoś dawno, kiedyś. W sentymencie wracam tu czasem, a ostatnio częściej.
Z obecnymi gospodarzami wspomnę, jak bajecznie jesienią kolorami się mieni góra Hon pobliska. W czerwcu zdradzą mi prawdę o bieszczadzkiej zimie, z ich perspektyw długiej, gdy to czar beztroski pryska.
Pani „szwagierka” mnie pamięta z uprzedniej wizyty. Z tego co ja pamiętam…, dość późno zasnąłem.
Nabywca parceli, gawędziarz znamienity, znany tu zewsząd – pan Janek, „ustawiwszy” ród familii wokół, odpoczywa w pobliżu z żoną na emeryturze; polskiej i norweskiej, co nie tajemnica. 
Fajnie się gada, aż szkoda stąd odchodzić, wszak zmuszam się wstać, by tam, gdzie sen mój czeka przytulny oddalić w powrocie.

W Cisnej potwierdzę brak autokaru w dogodnej mi porze. Przy stacji paliw stojąc stopa spróbuję zatrzymać. W czas przed 17 nieco, ruch pojazdów niewielkim strumieniem upływał. Po kilku prośbach przystała Felicia trochę starszej daty.

Katarzyna

Wybiorę miejsce obok kierowcy. Faktury z przedniego siedzenia przesiądą się na tylne. Pani podwiezie mnie do Przysłupia, tam będzie mi bliżej.
Już pierwsze takty rozmowy powiedzą, acz tuzinkowość jej obca. 18 lat w Bieszczadach rozwarło „widzenia”.
Relacjonuje, co w gminie Cisna, skąd wraca się kroi.
Dialog się klei, tematy ciekawe, a mi żal już teraz, że nasza droga, tak krótka przed nami.

Deklaruje niespodzianie, że do samej Wetliny mnie podwiezie – dziewczyny poczekają. Początkowo nie pojmę, co czeka „dziewczyny”? Dowiem się za chwilę, przystań w Przysłupie odkrywszy w zachwycie. 

Góra SmakuPoznana Katarzyna prócz zaradności, prowadzenia fundacji, warsztatów malarskich, kulinarnych, terapeutycznych, działalności społecznej i gminnej…, wegan-wegetariańską restaurację na deser ogarnia. I to jaką!

Jakby wywróżyła, że mięso mi nie w smak, a po śniadaniu, co dawno strawione łaknienie mi bliskie, bo na posiłek do siebie zaprasza.
Dziewczyny z Suwałk, które czekały, zapoznam zaraz miłe. Druga Kasia i Monika „wysmażą” anegdot jeszcze kilka w pierwszej Kasi stronę. Pasja tworzenia i lekkość jej bytu czarują tak ponoć, iż jedzenie góruje tu smakiem.

Góra Smaku

Zamówię lub raczej dam się uwieść propozycji idealnie podanej, przyprawionej, bogatej w treści zupy pomidorowej.
Podziwiam jak sprawnie, sama, w porę, w swym azylu dań, tworzy różne typy potraw dla pięciorga (dołączyła starsza para) gości teraz, proponując wcześniej opcje wszelakie, w tym bez gluten jeśli w daniu konieczny.
Góra Smaku - Racuch z jagodamiNa drugie wniesie racuch z jagód mnóstwem, cudny. Po niecelnym pytaniu, czy jagody tegoroczne, celny, cięty język ostrza riposty odciachnie – nie dziesięcioletnie…
Pasuje mi przyprawiony szczyptą ironii humor gospodyni, smaczny.
W międzyczasie zabawia towarzystwo rozmową, śmiechem, a nawet „ikonę smaku” na desce maluje, która tu poprowadzi właśnie. 

Rozmawiamy też o mniej fajnych sprawach, co w pobliżu dla niej wynikają… 

Po wszystkim co dobre, bo się szybko kończy, dziewczyny swym stopem zwrócą mnie Wetlinie, gdzie też ich posłanie.
Zanim sen światło zgasi na ognisko przy PTTK-u namówię je jeszcze.

Stany zdumienia

W trakcie tego pobytu Góra Smaku trzykrotnie zgotuje mi radość smakowania smaków w ich pysznych wariacjach kolorów, zapachów. Góra Smaku Gospodynie KatarzynaKolejny raz przekonam się, że aby zrobić coś „lepiej” nie wystarczy dobry przepis, dobrej jakości składniki czy thermomix. Ponadto wskazane jest „wpleść” w przygotowywaną potrawę „dobrą” cząstkę siebie.
Wiem, że w trakcie kolejnych wizyt w Bieszczadach, przystań popieści me podniebienie, dostarczy radość bycia tu, gdzie teraz.

Potem nasyconego dogoni głód sentencji… Gdybym skręcił do knajpy w Runinie, albo w Lisznej dłużej zabalował chwilę, na czarodziejską Górę Smaku szybko bym nie wszedł. Może nigdy wcale?

A tak… W Bieszczadach zdumień przypadków przypadkiem wciąż znajduję wiele. Niektóre trudno logicznie wytłumaczyć czasem:

                                Stokrotka

Subskrybuj
Powiadom o
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

Też byłam na tym ognisku:) i też przez przypadek. Fajne ognisko było. Pozdrowienia