A zaczęło się od nieprzyjaznego maja…

Mimo iż okienko pogodowe wciąż było niestabilne, przekonałem siebie – dość czekania – pora ruszyć w Beskid Żywiecki!
Pierwszego dnia lało. Małe słońca nadziei zabłysły jedynie na ciałku mijanej salamandry. Widoków Wielka Racza nie dostarczyła wcale. W schronisku nocowałem sam.

Wielka Racza, końcówka maja 2025 r.

Drugiego zaplanowałem nocleg na Hali Rysianka. Rankiem przestało lać, tylko z przerwami mocniej lub słabiej padało. Po drodze, na Przegibku, zamówiwszy grzane wino rozmawiam z panią o polskim maju. Poza pierwszym długim weekendem średnio dwie, trzy osoby tam nocowały lub, jak minionej nocy – nikt.

Mijając osadę Młoda Hora na pastwisku trudno było nie zauważyć leżącego konia. Zastanawiam się, czy jeszcze śpi czy już zdechł? Podbrzusze nie unosiło się w miarowym rytmie oddechu. Dumam czyby nie wrócić do osady z zamiarem zasygnalizowania o swych wątpliwościach pracującego przy swej posesji mieszkańca i jak to zrobić, żeby nie wyjść na głupka?!

Mała Hora i śpiący (?) koń


Ostatecznie rezygnuję z zamiaru…, wyjścia na głupka…, co i tak czasem niełatwe:

Szlak niebieski skręcił z utwardzonej drogi. Przy tejże dwóch drwali piłowało drewno, ładując szczapy na busa. Nieco dalej wartko płynął potok. Po ostatnich opadach rdzawobury w barwie, zapewne znacznie szerszy niż zwykle. Nie przeskoczę, nie przejdę po prowizorycznym moście z kamieni, którego nie widać. Suchej przeprawy w pobliżu brak, pozostaje tylko przejście w bród. Buty mam z membraną, skarpety pod nimi jeszcze suche, myślę szkoda moczyć stopy, co zrobiłbym niechybnie upalnym latem. Zdejmuję buty, wciskam w ich cholewki skarpety, odnajduję w plecaku kauczukowe klapki z myślą, że przerzucę buty na drugi brzeg, a klapki uchronią me stopy przed ew. ostrzem niespodzianek dna… Rzucam!
Pierwszy but poprawnie zacumował po drugiej stronie. Drugi… odbił się od skarpki, wpadł do potoku i popłynął… Przyglądam się w zdumieniu myśli, jak szybko potrafi „odpływać” perspektywa komfortowej wędrówki. 
Jeden z panów, tych od drewna, musiał chyba kątem oka zauważyć moment niefortunnego trafienia i moje zdumienie w momencie żegnania buta wzrokiem. Podszedł do potoku, który bliżej niego wpadał w załom. Woła mnie. Szybko, twój but zatrzymał się po drugiej stronie! Biegnę, widzę go, faktycznie czeka na mnie powstrzymywany przez gałąź i kamień. Lecz gdy się po niego niemalże schylałem, nienowy New Balance rozmyślił się w swym czekaniu mej stopy, uwolnił z podpór i pobalansował swym własnym nurtem. Chwilę później ten sam nurt porwał mój prawy klapek w stronę morza.

Na drugim brzegu puściłem wolno pozostałe mi sieroty w postaci prawego buta i lewego klapka, aby same, bez mojej, zbędnej teraz pomocy, spróbowały odnaleźć swe drugie połowy. 

Na szczęście mam w plecaku jeszcze jedne „łapcie”, co to ich na stopach prawie nie czuć. Nadziewam je w nadziei kontynuacji wędrówki. Jednakże już pierwsze błotniste, pokonywane momentami na czworaka podejście, ześlizguje w niebyt marzenie wędrówki po wytyczonej trasie dnia. W kilka minut zastępcze „baletki” plus świeżo założone skarpety były przemoczone. 

Zmieniam plany. Schodzę najkrótszą z możliwych ścieżek do Soblówki, aby asfaltami podążyć przez Ujsoły do Rajczy. Tam w mej pamięci utkwił sklep turystyczny tuż przy pizzerii, w którym jeszcze nie byłem. Nastał czas by sprawdzić, czy „Ruszaj-Się” mnie uratuje?

Pan, jak się zaraz okaże Maciek z imienia, zlustrowawszy mnie wzrokiem, od razu zawyrokował – buty potrzebne? Następnie zachwala te szare, z AliExpressu, które mam na teraz stopach. Na swoich ma identyczne, tyle że w czarnym kolorze. Po chwili udało mu się znaleźć włoską, solidnie wyglądającą, jak zaznaczył – bez chińskich naleciałości, markę butów turystycznych przed kostkę w dogodnym mi rozmiarze. Kupiłem je w skrywanej radości ducha. Do ceny butów Maciek doliczył jeszcze złotówkę za porządne skarpety w cenie rabatu. Widocznie wzruszyła go moja historia?!

Rajcza, pizzeria Tre-Monti

Zaraz potem zjadłem makaron z prawdziwkami w przylegającej pizzerii, gdzie szefowa, jak co roku, dolarami (przelicznik kursu złotego – jeden do jednego) każe sobie płacić. Założyłem nowe skarpety otulone nowymi butami. Następnie żółtym, może nie najfajniejszym, za to najkrótszym szlakiem ruszyłem w kierunku ukochanej Rysianki.
O dziwo schronisko wypełniła młodzież. Zaczął się sezon na szkolne wycieczki z plecakiem, a jutro przestanie padać.
Jutro też, siedząc sam na szczecie, jak co roku w maju poproszę Pilsko o azyl.

Danielka

PS.
A potokowi, który porwał mi but, skarpety i wreszcie klapek nadano ongiś wdzięczne imię – Danielka, co później sprawdziłem.

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments