Pod Chyrową

Obiekt Pod Chyrową Google raz mianuje schroniskiem, niżej gospodarstwem, agroturystyką, jeszcze niżej można trafić na pokoje gościnne. Tu widocznie turysta sam decyduje, w jakiej formule chce nocować.

Szukamy z Sonią wejścia. Na posesji przy okrągłym stoliku czerwieni, bynajmniej nie od słońca na twarzach panowie spożywają w bogaty w procenty trunek. W nabytej dzięki „bogactwu” wesołości odsyłają nas do otwartych drzwi i „szefowej” sprzątającej na piętrze.
Z budynku dobiega ryk odkurzacza.

Gospodyni

Na nasz widok filigranowa, ruchliwa szefowa przerywa odkurzanie. Pytając o możliwość noclegu z czeskim akcentem odpowiada, że nic o nim nie wie, czy zapowiedziani, jak to niezapowiedziani?! Czeka teraz na rowerzystów, a nie na niezapowiedzianych…
W gwoli ścisłości… W pobliżu odbędą się zawody, trasa oznaczona. Mamy piątek, wyścig zamówiony na niedzielę. Dwóch rowerzystów zanocuje tej nocy w obiekcie.

No dobrze, znajdzie jeden pokój, a pościel musi być, bo turyści z plecakami brudzą? Tłumaczymy, potrzebne dwa. Chwilę potem otwiera się drugi pokój z pościelą. Pyta czy jesteśmy głodni, została pieczarkowa i ruskie. Jak tak, to niech się szybko umyją, ogarną, żeby za 15 minut na sam dół zdążyć.
Cały jej monolog jest niczym seria z kałacha lub z łucznika z tej samej fabryki. Po szybkim prysznicu i przebraniu, schodzimy do jadalni. Pieczarkowa czeka gorąca, pieczywo w miarę świeże, nawet zimne piwo zdążyło się nawarzyć.
My jemy, ona „strzela”. Trafia ciekawie, w sedno pobliskich klimatów, tras, ludzi, naszego kolejnego noclegu „u gbura” w Barnem. Kwestionuje jakość słynnych pierogów łemkowskich lepionych przez pana „gbura”. Kombinuje jak nam dostarczyć świeże pieczywo na rano (prosimy by się nie fatygowała). Wreszcie przypomina sobie, że się śpieszy, musi już iść. Na pożegnanie zostawia nam deser w gratisie i prosi o pogaszenie świateł, dopytując czy na pewno może na nas liczyć, w kwestii pogaszenia świateł?

Ludmila Melicherova

Pod ChyrowąGdy zjedliśmy, dokończyliśmy piwo i pogasiliśmy wszystkie gwiazdy na niebie Pod Chyrową, wracając na pokoje Sonia zwraca mą uwagę na liczne puchary, medale, dyplomy, numery startowe, zdjęcia i inne pamiątki w gablotach na korytarzu. Mignęły mi co prawda wcześniej jakieś pucharki, ale „przebłysk” mimowolnie skojarzyłem ze szkolnymi korytarzami, gdzie zawsze pełno się tego kurzyło. Lecz te dzisiejsze nie zostały zdobyte na spartakiadach dzieci i młodzieży, gdy jeszcze funkcjonowały SKS-y.
Zdobyła je i zwiozła tu z całego świata nasza dzisiejsza gospodyni – Ludmila Melicherova, Słowaczka reprezentująca Czechosłowację między innymi na Olimpiadzie w Seulu w biegu maratońskim.

A mi żal się zrobiło, że nie porozmawiałem z panią Ludmilą o tym, na czym biegacze najlepiej się znają i lubią rozprawiać. Mianowicie, co nas bolało, boli i będzie bolało…

Subskrybuj
Powiadom o
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

To jest materiał na wybitny reportaż. Wróć tam i spisuj.

Zgadzam się z Panią Anią.
Jarku.
Do biegu, gotowy, start.