Danielka

A zaczęło się od nieprzyjaznego maja…

Mimo iż okienko pogodowe wciąż było niestabilne, dałem sobie do zrozumienia – dość czekania! – Nastała ostatnia pora, aby jak co roku w maju uciec w Beskid Żywiecki.
Pierwszego dnia lało. Małe słońca nadziei zabłysły jedynie na ciałku mijanej salamandry. Widoków Wielka Racza nie dostarczyła wcale. W schronisku nocowałem sam.

Wielka Racza, końcówka maja 2025 r.

Drugi nocleg zaplanowałem na Hali Rysianka. Rankiem przestało lać, tylko z przerwami mocniej lub słabiej padało. Po drodze, w schronisku na Przegibku, zamówiwszy grzane wino rozmawiam z panią o polskim maju bieżącym. Poza pierwszym, długim weekendem średnio dwie, trzy osoby tu nocowały lub, jak minionej nocy – nikt.

Mijając osadę Młoda Hora na pastwisku dostrzegam leżącego konia. Zastanawiam się, czy jeszcze śpi, czy już zdechł? A może jedno i drugie, bo coś tam udaje? Przyglądam się – podbrzusze nie unosi się w miarowym rytmie oddechu. Dumam, czyby nie wrócić do osady z zamiarem zasygnalizowania o swych wątpliwościach wcześniej miniętego, pracującego przy swej posesji tubylca i jak to zrobić, żeby nie wyjść na głupka?!

Młoda Hora i śpiący (?) koń

Ostatecznie rezygnuję z zamiaru…, wyjścia na głupka…, co i tak czasem niełatwe…

Szlak niebieski skręca z utwardzonej drogi. Przy tejże dwóch drwali piłuje drewno, ładując szczapy na busa. Nieco dalej wartko płynie potok. Po ostatnich opadach rdzawobury w barwie, zapewne znacznie szerszy niż na mapie. Nie przeskoczę. Nie przejdę po prowizorycznym moście z kamieni, którego nie widać. Suchej przeprawy w pobliżu brak. Pozostaje przejście w bród. Buty mam z membraną. Skarpety pod nimi jeszcze suche. Myślę, szkoda moczyć stopy, co zrobiłbym zapewne upalnym latem. Zdejmuję buty. Wciskam w cholewki skarpety. Odnajduję w plecaku kauczukowe klapki z zamiarem, przerzucenia butów na drugi brzeg. Klapki mają uchronić me stopy przed ewentualnym ostrzem niespodzianek dna… Rzucam! Pierwszy but poprawnie cumuje na drugim brzegu. Drugi…, odbija się od skarpki, wpada do potoku i płynie… Patrzę w zdumieniu, jak szybko potrafi „odpływać” perspektywa dalszej, komfortowej mej drogi. 
Jeden z panów, tych od drewna, dostrzegł chyba kątem oka moment niefortunnego trafienia i moje zdumienie w momencie żegnania buta wzrokiem. Podszedł do potoku, który bliżej niego wpadał w załom. Woła mnie. – Szybko, twój but zatrzymał się po drugiej stronie! Biegnę w klatkach klaszczących – klap, klap, widzę go, faktycznie czeka na mnie powstrzymywany przez gałąź i kamień. Lecz gdy się po niego niemalże schylam brodząc po kolana w burej wodzie, New Balance w kolorze blue navy rozmyśla się w swym wypatrywaniu mej stopy, uwalnia z jarzma podpór i balansuje swym własnym nurtem w stronę morza. Chwilę później ten sam nurt porywa mój prawy klapek w podobnym kolorze.

Będąc na drugim brzegu uwalniam w potoku pozostałe mi sieroty w postaci prawego buta i lewego klapka, aby same, niechby nawet w morzu bezkresnym, bez mej bezproduktywnej teraz pomocy, odnalazły swe pogubione połowy. 

Na szczęście mam w plecaku jeszcze jedne „łapcie”, co to ich na stopach prawie nie widać. Nadziewam je w nadziei kontynuacji wędrówki. Jednakże już pierwsze błotniste, pokonywane momentami na czworaka podejście, ześlizguje w niebyt marzenie wędrówki po wytyczonej trasie dnia. W kilka minut zastępcze „baletki” plus świeżo założone skarpety są przemoczone. 

Zmieniam plany. Schodzę najkrótszą z możliwych ścieżek do Soblówki, aby asfaltami podążyć przez Ujsoły do Rajczy. Tam w mej pamięci utkwił sklep turystyczny tuż przy pizzerii, w którym jeszcze nie byłem. Nastał czas by sprawdzić, czy „Ruszaj-Się” mnie poratuje?

Pan, jak się zaraz okaże Maciek z imienia, zlustrowawszy mnie wzrokiem, od razu wyrokuje – buty potrzebne? Następnie zachwala te szare, przemoczone, z AliExpressu, które mam teraz na stopach. Na swoich ma identyczne, tyle że suche i w czarnym kolorze. Po chwili udaje mu się znaleźć włoską, solidnie wyglądającą, jak zaznacza – bez chińskich naleciałości, markę butów turystycznych przed kostkę w dogodnym mi rozmiarze. Nabywam je w skrywanej radości ducha. Do ceny butów Maciek dolicza jeszcze złotówkę za porządne skarpety w cenie rabatu. Widocznie wzruszyła go moja historia?!

Rajcza, spód pizzerii Tre-Monti

Zaraz potem zjadłem makaron z prawdziwkami w przylegającej pizzerii, gdzie szefowa, jak co roku w maju, dolarami (przelicznik kursu złotego – jeden do jednego) każe sobie płacić. Tam też zakładam nowe skarpety otulone nowymi butami. Następnie żółtym, może nie najfajniejszym, za to najkrótszym szlakiem ruszam w kierunku ukochanej Rysianki.
O dziwo schronisko wypełniła młodzież. Na Śląsku zaczął się sezon lęgowy na szkolne wycieczki z plecakiem, a jutro przestanie padać.
Jutro też, siedząc sam na szczecie, jak co roku w maju poproszę Pilsko o azyl.

Danielka

PS.
A potokowi, który porwał mi but, skarpety i wreszcie klapek nadano ongiś wdzięczne imię – Danielka, co później sprawdziłem.

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze

Wyobraźnia działa, piękne zdania i historia cudnie opowiedziana. Jest przygoda, humorystyczne zdarzenie na wędrowca strapienie