Prolog

Wspomniałem, zamarzyłem i ulepiłem w weekend sentymentalną potrawę. Lecz o niej opowiem za chwilę.

W Beskidzie Niskim dwa dni wcześniej ucieka przede mną dziewczyna. Teraz uciekam się do ostatniego, planowanego noclegu na tym etapie włóczęgi. Posmakuj.

Magura Małastowska

Nie czytałem o miejscu wcześniej. Mapa.cz i drogowskaz podpowiedziały, że tuż pod szczytem jest schronisko ochrzczone imieniem jakiegoś Gabriela. Wchodząc pytam schodzących letników, czy „Gabriel” piwo nalewa? Ma w ofercie i piwo i pyszne placki.
Zalesiony szczyt nie zaoferuje perspektyw widokowych. Błądząc na miejscu pakuję się do budynku GOPR. Tam wskazują mi kierunek właściwej chaty kilka kroków dalej.

Jeszcze na zewnątrz podchodzi do mnie wizualnie gość… dziwny. Jakby go opisać…? Połączenie prawosławnego popa, pustelnika i hipisa z okresu świetności „dzieci kwiatów”? Przedstawia się.

– Cześć, Lubosz mam na imię, jestem tu gospodarzem.
– Jarek, czy znajdę nocleg?
– Czy dzwoniłeś?
– Nie, nigdy nie dzwonię…

Magura Małastowka
Lubosz i muzycy

Z budynku wychodzą dwie dziewczyny.
− Dobrze, coś się znajdzie.
Tylko prosi chwilę na zewnątrz poczekać, bo oni (w trójkę) muszą iść do lasu „drewno ogarnąć”.
Z braku w owej chwili pomysłów lepszych zajęć, oferuję im pomoc w „ogarnianiu drewna”. Milczeniem jednak odrzucają gotowość mej pomocy. Odprowadzając ich wzrokiem wymyślam sobie lepszy pomysł. Mam! Rozłożę namiot do suszenia. Rosa poranka czyni z tropiku wilgotną szmatkę, której wschodzące słońce, jeśli nawet funkcjonuje nie nadąża wypić. A wyjść muszę rano, żeby przed zmrokiem zdążyć w promieniach jeszcze chwilę pożyć.

Wraca towarzystwo, bez drewna. Lubosz pokazuje mi pokój na piętrze. 6 czy 8 piętrowych łóżek, wszystkie moje. Żyć i wybierać! Poznaję  dwóch innych lokatorów. Tymczasem poznaję pozostałych lokatorów. To muzycy, widać bohema artystyczna. Postura wskazuje, że wiele w życiu przeszli, widzieli i „przegrali”. Wieczorne wprawki (gitara + bęben kongi) świadczą, że ich muzyka to nie jakieś pitu-pitu z propozycją „wrzosowiska” w tle. Etniczne klimaty. Planują większe tu spotkanie w najbliższym czasie. Porozrzucane elementy nagłośnienia wskazują na koncert. Debatują czy 14, a może 16 bochenków chleba dla gości zamówić? Ot prawdziwe dylematy „dzieci” gór Beskidu Niskiego.

Schronisko im. Gabriela

Schronisko od środka (i nie tylko) w wiecznym remoncie, który jak poznane towarzystwo wyrokuje, nie skończy się nigdy. Ma pecha do skostniałej instytucji PTTK-u, poprzednich ajentów, którzy sprzeniewierzyli zebrane na remont fundusze i tyle…
O ile stan pokoi w sezonie letnim jest akceptowalny w stosunku jakość/cena, jadalnia też zrobiona, o tyle „pustakowa” łazienka i toaleta, gdzie bez czołówki za dnia wrót odnaleźć i domknąć nie idzie… Zmienię wątek!

Lubosz proponuje abym się rozgościł, rozpakował, wykąpał, a potem zszedł, zamówił, wypił i zjadł. Pierwsze czynności przychodzą mi raczej łatwo. Z trzema ostatnimi mam wszakże problem. Szukam gospodarza, dziewczyn… Nie znajduję! Pytam muzyków, gdzie zamówić? Oni, żebym poczekał, towarzystwo poszło do lasu i zaraz wróci. Zaczynam się domyślać na czym polega „ogarnianie drewna”. Jak widać, dużo tego drewna ogarnięcia wymaga, bo często tam zmierzają…

Fuczki

Jedna z dziewczyn to Kasia, partnerka Lubosza. Zakochuję się w jej aurze po jednym spojrzeniu. Rozmawiamy o posiłku. Bez mięsa są fuczki. Pytam, co to fuczki? „Takie placki, jak ziemniaczane, tylko zamiast kartofli kiszona kapusta”. Zamawiam. Kasia prosi poczekać w jadalni. Fuczki wjadą windą. Piwo dostałem do ręki. Czekam cierpliwie. Wtem rozlega się „dzyn” dzwoneczka, i z dołu głos Kasi − „Fuczki!”. Następnie windą kuchenną, jak w starych filmach „hotelowych” majestatycznie wjeżdża ma potrawa. Czad!

Fuczki

O smaku tejże nie będę się wypowiadał, skoro nie możesz spróbować lub chociaż powąchać. Powiem tylko, letnicy mieli rację. Dodam jeszcze, że ani fuczki robione przeze mnie dziś podług internetowych przepisów, ani te z Karczmy regionalnej na rynku w Sanoku i z innych potem miejsc, nie dorosły w pychocie smaku do tych „kasinych”.

Następnego ranka żegnam się z Luboszem i z muzykami. Kasia śni jeszcze. Idę do Grybowa napić się piwa z najlepszego browaru w regionie i zatęsknić na rok cały za powrotem w Beskid Niski.

Epilog

Po  rocznej tęsknocie wracam. Mam namierzony cel i wytyczoną trasę. Potrzebuję zwiedzić jak najwięcej drewnianych budowli architektury sakralnej i muzeów ikon w Polsce i na Słowacji. Tak się złożyło, że pierwszym, planowym noclegiem jest Schronisko Gabriela na Magurze. Podchodzę tym razem od innej, Gorlic strony. Mijam cmentarz, który poprzednio przeoczyłem. Obok Rotundy to najlepiej odnowiona i tym samym zachowana leśna nekropolia z I Wojny, jaki widziałem w zadumie. Tu i tam oplata mnie przejmująca cisza zagłuszająca ptaków śpiew, lasu szum, cierpienia przeszłości ból.

Nie mylę tym razem schroniska z chatą GOPR-u. Lecz coś mi nie gra? Nie ma muzyków, pusto jakoś, smutno. Witam się z Luboszem. Pamięta mnie. Uprzedza, że schronisko od tygodnia oficjalnie nieczynne i mnie nie przenocuje. Opowiada o konflikcie z lokalnym PTTK-iem.
Teraz nie noclegu, lecz fuczków Kasi najbardziej mi braknie. Spóźniłem się. Mówi, że gdybym przyszedł dwa dni wcześniej, Kasia by mi je jeszcze wyczarowała. Wyjechała wczoraj rano. On też czeka na transport. Jutro, najdalej pojutrze i go już tu nie zabraknie.
Ostatecznie, po znajomości znajduje mi koc i pozwala przenocować w czynnym pokoju obok jadalni z nieczynną windą.

W surowej łazience chwilowo pobudzona, śpi gorąca woda. W korytarzach kartonowa zawartość wypatruje dalszej włóczęgi.

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments