Medzilaborce

Zanim pole namiotowe Jasiel, wprzódy miasto Medzilaborce na Słowacji tuż przy naszej granicy.Medzilaborce. Muzeum sztuki Nowoczesnej Andy Warhola

Tam rodzina Mistrza miała wizję ulokować drugie na świecie, tematyczne Muzeum jemu poświęcone, ponieważ z pobliska pochodziła. Wizja się powiodła. Warto jej doświadczyć, choć szału czy splendoru nie zaznałem. „Ikoniczne” prace Andy Warhola (Marilyn, Liz, Jackie…) czerpały inspiracje z płasko-dwuwymiarowych perspektyw portretów świętych zaszytych w ikonostasach, do których w dzieciństwie prowadziła go matka w Pittsburgu. A mnie symbolika purpury szat z ikon Matki z Synem Eleusa bardziej dziś obchodzi, niżli pastelowe pop-arty ikon popkultury obok zupy w puszce.
Mamy tam akcent narodowy. Przed wejściem do Muzeum ktoś nieopatrznie zaparkował malucha, po czym nałożona została blokada.

Wracam stąd do miejsca, które poniekąd poznałem.

Pole namiotowe Jasiel

Samo brzmienie nazwy miejsca – „Jasiel”, budzi mą sympatię. Wokół dzikie‚ rozległe łąki i rozlewiska. W pobliżu strumień Jasiołki z żeremiami bobrów. Pomnik martyrologiczny za mostkiem przez strumień. W sąsiedztwie milczy bukowy las z kurhankami i rowami tajemnic.

Jasiel   Jasiel   Pole namiotowe Jasiel

Dla szukających zadumy i spowolnienia miejsce jak znalazł. Szukam i właśnie znalazłem.

W sieci dostępne są relacje, jakoby duchy poległych żołnierzy z pierwszej i kolejnych zawieruch wojny wciąż tu mieszkały i nawiedzały przybyłych. Przybyłem, więc czekam.

Martyrologia

Jasiel ma swą martyrologię. W greckokatolickiej wsi, którą historia, czas i wreszcie kartograf wymazali z mapy zabudowań, ulokowano tuż po drugiej wojnie strażnicę WOP. Ruiny wciąż dostępne z daleka.
Tu rozegrał się dramat obwieszczany w różnych wersjach prawd:
1. Przeważające siły UPA zaatakowały naszych dzielnych obrońców granic. Gdy ci z braku amunicji lub z innych ważnych powodów się poddali, oficerów i partyjnych rozstrzelano. Pozostałych obito i wypuszczono.
2. Złośliwi plotą o alternatywnej wersji prawd. Garnizon udał się do pobliskiej, polskiej wsi na wesele. Ukraińcy się o tym wywiedzieli… Co się zadziało następnie, nietrudno zgadnąć. Zgaduję, że nie wszystkim było dane doznać objaw porannego kaca.
3. Na martyrologicznym pomniku liczba wyrytych nazwisk odbiega in plus od liczby ekshumowanych ciał, ofiar masakry.
4. Niektórzy twierdzą, że w podzięce za darowane „życie” lub z obawy podejrzeń o tchórzostwo, dezercję, tudzież inne grzechy, grono strażników pogranicza poprosiło o azyl rządy Czechosłowacji i Węgier.
5. Prawda jak to prawda, nawet gdy po środku, nie każdym na rękę.

Debiut

Pole namiotowe Jasiel nie wspomina mej pierwszej wizyty najlepiej lub na odwrót. Zamiast obiecanej ciszy i magii, tuż po mym przybyciu zwalił się peleton zaciągających gwarą Ślązaków z rowerami, sakwami i dziećmi. Już przy rozbijaniu namiotów wylazły animozje i niesnaski małżeńskie, którymi należało się głośno podzielić. Do późna i wczesnego rana darli swe gwarne japy. Mimo trudności z zaśnięciem podziwiałem ich, że w swej licznej, nierodzinnej kupie trzymają się razem.
Słuchawki i głośniejsza od przepitej gwary muzyka utuliły mnie w półśnie.
O poranku, z przygaszonymi powiekami, w niesmaku ziewania opuściłem miejsce w pośpiechu.

Gospodarz

Teraz, wraz z końcem czerwcowego lata jest zgoła inaczej, jak bywa na co dzień i jak być powinno.

Pole Jasiel ma swego samozwańczego opiekuna. Od kilku lat pan Mareczek pojawia się tam pod koniec czerwca i przebywa tu do końca lata lub dłużej. W środowisku turystów zwany jest „naukowcem”, choć nikt nie zna jakiej dziedziny wiedzy. Może wystarczy zapytać? W sieci czepialscy nazywają go „koczującym bezdomnym”, w dodatku nielegalnie zajmującym malutki, drewniany, zamykany szałas, jedyny taki na polu.
Mam odmienne zdanie. Pole jest darmowe, a on wszystko wokół społecznie ogarnia. Instruuje nowicjuszy, co i gdzie. Ma układy z leśniczym, który dowozi wartościowe drewno na ogień. Roznieca ten ogień. Naprawił strumień Jasiołki, gdy „gwarne” dzieci (pierwsza wizyta), próbowały zawrócić jego nurt. Poczęstował nalewką. Przy ognisku sypie historiami o zdarzeniach z życia pola i okolic, typu jak to harcerze uciekali w popłochu, bo w burzy. Przy okazji ucieczki powierzyli mu na przechowanie część majątku trwałego (odebranego po kilku dniach) i cały zapasy prowiantu. Dzięki tamtej burzy miał co długo, syto, darmo jeść.
Zapytany przeze mnie o legendarne duchy wojaków, burknął coś o bredniach.

Lokatorzy

Poza mną i panem Mareczkiem, Jasiel gościł dwoje gości. Tuż po mnie zawitało małżeństwo przemierzające niebieski Szlak Rzeszów-Grybów (Karpacki). Facet mówił niewiele w zamyśleniu. Ona, gdy tylko „naukowiec” chwilowo przerywa swój wykład, opowiadała o trudach wędrówki. Większość strumieni po drodze wyschnięta – potwierdzam. Osady ludzkie w tej części Beskidu wymarłe. Kąpiel w Jasiołce była dla nich pierwszą od trzech dni. Wcześniej tylko nawilżone chusteczki dbały o higienę.
Osobiście uważam szlak Rzeszów-Grybów za prawdziwą namiastkę „dzikiej drogi”. Kultowy GSB pod tym względem to trudniejszy spacer z atrakcjami SPA po drodze.
Poza tym, a jakże inaczej, są biegaczami. Wybierają tylko małe, klimatyczne, lokalne biegi bez bogatych sponsorów i nadęcia. Poprosiwszy o przykłady, żadnego nie skojarzę.

Poranek II

Jasiel pole namiotoweNoc była cicha, gwiazdami rozsiana.
Zjawy z przeszłości się nie ukazały. Trzaski ogniska, deptanych chrustowi, nie zastąpiły szczęku przeładowywanej broni echa. Wiatr wątły nie przewodził ostatnich rozkazów.
Gospodarz przy ogniu szuka ochłody, gdyż słońce znów pali.
W czajniku nad żarem wrze Jasiołki woda. Dzień cały gulgotać zamierza herbaty spragniona.
Biegacze śpią jeszcze w czystości obmyci.
W głuszy lasu, powykrzywiane jak nigdzie w złowieszcze kształty buki krzyczą ku mnie bezgłośnie – „Wrócisz tu do nas, niebawem!”
Skoro nalegają?

Rzeszów-Grybów (fragment)

Jeszcze tego dnia mijam na wiadomym szlaku młode, uśmiechnięte dziewczę z wielkim plecakiem. Karnacja i krucze, splecione w warkocze włosy wskazują na ciut romską urodę. Pytam „Carmen”, dokąd dziś zmierza? Nie jest za bardzo zorientowana. Ciocia z tyłu owszem, wie lepiej.
Ciocia, wokół której roztaczają się pozytywne fluidy należne ludziom gór, wiele przeszła, wiele widziała. Dziś w planie Nowy Łupków, jutro zaś Jasiel. Oznajmiwszy skąd lgnę pyta, czy pan Mareczek już dotarł? Uspokajam – „Dotarł, już się rozgościł i czeka na panie”.
W trakcie krótkiej rozmowy jakoś nam zeszło na „obsmarowanie” GSB. Jesteśmy zgodni. Dla części przemierzających ten szlak teraz, bardziej to „lans” niż „doznanie”. Gdyby nie Facebook, nie byłoby ich tam wcale. „Franczyza” jaka przy okazji powstaje, staje się zatrważająca; Zorganizowane spędy tych co przeszli, przewodniki, książki, albumy z GSB w tytule. Na dodatek i w nagrodę oznaki, naszywki, czapeczki, magnesy na lodówkę do kupienia. Niemałe grono „mocarzy”, co rusz bijących rekordy przebycia trasy, na przemian z supportem i bez supportu. Niedawno ktoś wytyczył „Mały GSB”, zmieniając brzmienie nazwy innego szklaku… Nawet namiot lub hamak sypialny już zbędny, bo wokół wyrosło płatne zaplecze…
Ale pożegnalna anegdota „Pani Gór” mnie „zabija”. W ubiegłym roku wędrowała jego fragmentem z młodocianym synem. Wcześniej uświadomiła dzieciaka, po swojemu, co w górach za ważne uchodzi. W pewnym momencie mija ich grupka chłopaków po trzydziestce w PESEL. Przyodziani w obcisłe, srebrną nicią tkane, samo pachnące ciuchy. W dłoniach karbonowe kijki, na ramionach wypasione plecaki… Patrząc na zwyczajnie odzianych mamę z synem z uznaniem pytają – „GSB, GSB…?”. Na to synek rzuca od niechcenia – „Nie – Korona Gór Polski”…

W miejsce obrazów Warhola wczoraj, wolałbym zobaczyć ich miny wtedy.

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments