Komplement
1 września 2018 r. skomplementowałem zgrabne łydki wspinającej się od Przełęczy Wyżniańskiej na Połoninę Caryńską tuż przede mną dziewczyny.
Komplement z Bieszczad nie uszedł w niepamięć.
1 kwietnia 2023 r. towarzyszyłem tej dziewczynie w przebiegu najdłuższego dystansu Kudowskiego Festiwalu Biegowego – Sztafeta Górska.
Propozycja
Dziewczyna od zgrabnych łydek to Agnieszka. Mieszka we Wrocławiu. Biega codziennie. Ma za sobą maratony i pomniejsze dystanse. Wspinała się już na podium biegów w swej kategorii wiekowej. Podoba mi się jej zapał i konsekwencja w tym, co robi najlepiej.
Nie wiem jak długo dojrzewała myśl w jej głowie, żeby zmierzyć się z dystansem ultra. Co prawda zaliczyła namiastkę tego typu przygody przy okazji Sudeckiej Setki, gdzie biegła 42 km. Ale było to w nocy i jak twierdzi – nie spełniło jej oczekiwań i ambicji.
Nie wiem też, dlaczego akurat mnie poprosiła o wspólny bieg górski na „uczciwym” dystansie? Poza komplementem, drobnymi „złośliwościami” i krótkimi SMS-ami nie wymieniłem z nią wcześniej słownie bogatego w podmiot i orzeczenie zdania.
Nieważne, ponieważ lubię ją „z widzenia” – pomogę jej „to zrobić”, skoro mnie w propozycji poprosiła. Tylko co, gdzie i kiedy?
Plan dojrzewał rok z kawałkiem w poczekalni. Dziewczyna czaiła się na bieg bliższy mych okolic, który zaproponowałem. Była to Ultra Wysoczyzna w Elblągu – 80 lub 54 km dla „dłuższego” wyboru, w którym biegłem obok Kukułki. Nie zdecydowała się wtedy zapisać.
Wreszcie wskazała na Kudowę i Góry Stołowe w kwiecie kwietnia. Początkowo upierała się przy dystansie 42 km. Gdy odparłem, że albo lecimy maksa, tj. 75 km, albo beze mnie, pozwoliła sobie wybrać maksa.
„Jara mnie ten start” – powtarzała Jarowi w czekaniu przygody.
Konsultacje
Umawiamy się wpierw na Teamsie.
Podpytała, o czym powinna wiedzieć przed startem?
Odpytałem, czy ma porządne buty na góry. Nie miała żadnych tego typu. Kazałem kupić takowe – trailowe z wystającymi gwiazdami bieżnika, stabilne na każdej nawierzchni, ratujące zdrowie na zbiegach i drogie skarpety ratujące stopy w całej okazałości trasy. Wybiegając w przyszłość, wystrojonych w asfaltowe „baletki” tuż po starcie łatwo można było wyróżnić po zadkach z błota i z gliny zlepionych.
Wskazałem, że powinna potrenować podbiegi i zbiegi, czy ma gdzie? Miała gdzie. Jej rodzice mieszkają w bliskiej Wrocławowi Sobótce w Masywie Ślęży. Skorzystała z „powinności”.
Na tydzień przed startem sugerowałem odpuścić codzienny trening, żeby organizm trochę odpoczął, zatęsknił za biegiem i kiedy trzeba dał z siebie wszystko. Częściowo przystała na mą sugestię. Trzy dni przed startem zawiesiła codzienny trening.
Kijków nie polecałem. To niejako odwrócenie ewolucji. Nie po to Homo zszedł z pni drzew i się wyprostował, aby po milionach lat ponownie podpierać się dwoma dodatkowymi „koniczynami”.
Najważniejsza porada lub raczej prawda ultra biegów – „nie nogi lecz głowa po pewnym dystansie pcha cię do mety”, debiutantów jeszcze nie przekona.
Kudowa Zdrój
Kudowa to rodzinne strony Agnieszki. Tu jej wspomnienia i groby bliskich. Od Wrocławia FlixBusem jedziemy tam razem.
Po przybyciu na zmianę deszczowo-pochmurne miasteczko nie potwierdza, jakoby miała się tu odbyć impreza biegowa dla ponad tysiąca biegaczy. Pensjonat gdzie mamy pokoje świeci pustkami. Poza nami żadnego biegacza, nikogo. Gospodarz skarży się, że na majowy długi weekend pokoje ma nieobsadzone, co nawet w covidowym marazmie było nie do pomyślenia.
Na ulicach również nie widać biegaczy. W knajpie ze świeżym, pysznym i przystępnym cenowo pstrągiem, do której dziewczyna mnie prowadzi tylko sprzedawca, my, kończąca posiłek starsza para i pstrągi pływały w stawiku. Dopiero w Domu Zdrojowym, gdzie odbiór pakietów startowych przewidziano wątła kolejka startujących czekała swej pory.
Nie czujemy wszelako atmosfery biegowego święta.
Zapewne – tłumaczę sobie – deszczowa aura i inflacja nie zachęca do spacerów i konsumpcji na mieście? Cóż poradzić, nazwa pory roku, tego roku nie zasłużyła jeszcze na swe dumne miano. Podobnie zresztą jak obecny rząd, ten od ładu, taniej energii i niższej niż w Turcji stopy inflacji.
Wracamy do pensjonatu na Zdrojowej.
Rano dziewczyna przyzna, że nie spała tej nocy. Biegu też nie prześpi, nie pozwolę na to.
Start
Przed wyznaczoną na 5:30 godziną startu stawiamy się w Parku Zdrojowym. Szukamy zapewnionych w regulaminie toalet. Nie znajdziemy. Obejdzie się lub wyparuje z potem.
Zanim rozlegnie się wystrzał do biegu, kilka wskazówek przekaże Piotr Hercog – główny organizator i dyrektor zawodów. Jego słowa „pocieszenia”, że jest mnóstwo powalonych drzew, nie wszystko udało się uprzątnąć i żeby tam, gdzie one czekają zwolnić i uważać na siebie – zabrzmią później w mej pamięci jak primaaprilisowy żart. Zastanawiam się tylko, dobry czy słaby?
Żadnego konara lub choćby gałązki po ostatnich nawałnicach nie udało się uprzątnąć.
Trasa
Nie pamiętam, aby którykolwiek z mych licznych startów ultra czy setek na orientację dostarczył takiej różnorodności „żywiołów” do pokonania za jednym zamachem: Wszędobylska glina i błoto w różnych formach, kolorach i konsystencjach, połamane konary drzew, porozrzucane gałęzie, podmokłe łąki, rwący strumień w miejscu szlaku, mgła, zimno, deszcz, przenikliwy wiatr na szczytach, lodowata miejscami nawierzchnia wewnątrz Błędnych Skał, kłujący w twarz grad na dachu Szczelińca… Jakby tego było mało, dwa razy na chwilę zapalił się ogień słońca rozgrzewając w tych chwilach mój organizm tak, że musiałem rozpiąć wiatrówkę w połowie suwaka.
Ale dlatego właśnie był to prawdziwy bieg ultra, a nie jakiś runmageddon dla kolesi rządnych potaplać się w błotku w uśmiechach. Po 60 km nikomu nie było do śmiechu. Nawet mijana płeć piękna bluzgała aż miło.
Sadysta wytyczający tę trasę nie znosił biegaczy.
Debiutantka
Po kilkudziesięciu kilometrach uśmiech stopniowo znikał z oblicza dziewczyny. Kryzys nastał między trzydziesty a czterdziestym, dając głośny upust w „komplemencie”, tym razem pod mym adresem: „Łaskarzewski – nienawidzę cię!”.
Lecz i tak byłem dla niej pełen podziwu. Mimo objaw zmęczenia Debiutantka nie użalała się nad sobą wcale. Nie skarżyła się na jakiekolwiek bóle. Gdy prosiłem kazać biec – karnie biegła. Do końca dynamicznie podchodziła na szczyty gór i wzniesienia. Mało tego, właśnie na podejściach i w miarę płaskich odcinkach wyprzedzaliśmy innych biegaczy w drugiej części dystansu. Poza jedną, dłuższą przerwą toaletową na 42 km nie guzdraliśmy się na punktach kontrolnych. Byłem z niej dumny!
Gdy pokonana strach na zbiegach (pokazała mi, że latać już potrafi) i jej głowa nabierze „ogłady”, w kolejnych swych ultra będzie na mecie w połowie stawki lub znacznie wyżej – wywróżyłem z „postawy” na przyszłości.
Mimo zachęt obsługi nie zatrzymujemy się nawet na sekundę na ostatnim punkcie kontrolnym z bufetem. Zbiegamy do mety.
Meta
W odróżnieniu od Debiutantki Garmin jej nadgarstka nie dał rady pokonać całego dystansu. Zszedł z trasy po 50 km. Przez głupi zegarek w końcówce koleżanka ponownie mnie znielubi zarzucając, że wciąż ją oszukuję, gdy niecierpliwie pyta o pozostały do mety kilometraż.
Ale gdy wreszcie dotrą do niej dźwięki Kudowy, gdy rozpozna, że teraz już zaraz Góra Parkowa, gdy zda sobie sprawę czego za chwilę dokona… szybko się uspokoi, zmęczenie cudownie wyparowuje, radość w uśmiechu powróci, szczęście dozna spełnienia.
Splatając dłoń do dłoni wpadamy na metą kończąc wspólną przygodę w jej ultra debiucie.
Po kilku fotkach w różnych pozach szczęścia wracamy do naszego pensjonatu z ambitnym zamiarem szybkiego prysznica, powrotu na rzekomo zapewniony posiłek i pocieszenia się zasłużoną, wypracowaną i tylko nam dostępną teraz chwilą euforii.
Myśl moja jednak wie, iż to się nie uda. Zmęczenie po wysiłku i nieprzespanej nocy za chwilę ponownie dziewczynę „przywita”. Będzie teraz trudniejsze do pokonania niż 75 km „z górką” w deszczu i w błocie. Otuli ją i nie wypuści poza obręb pokoju, prysznica i łóżka. Wtuli się w jej sen i na noc w nim zagości.
Wieczór
Tuż przed 22 sam idę szukać gościny. W miasteczku ciemno i nic się nie dzieje. Poganiany co chwila przez młodego Ukraińca na kasie Delikatesów Centrum: „ma pan cztery minuty…, ma pan trzy minuty na zakupy…” – kupię szybko i w stresie jajka i szczypior na poranne śniadanie. Pensjonat nasz, mimo czynnej kuchni w aneksie nie oferował ni soli, ni pieprzu w gratisie. Poszukam ich w Kudowie.
W Parku Zdrojowym, gdzie nasz start i meta zaliczone teraz już ciemno. Większość sanatoryjnych knajp po 22 zamknięta. Na szczęście jedna otwarta, widać to z daleka. I to jaka! Wabi się – „Cech”. Wchodzę do pełnej młodzieży restauracji z dyskoteką, bogatą ofertą kulinarną i „wyskokową”. Trochę trwa szukanie wolnego stolika, znajdzie się na piętrze. Zamawiam dość szybko podaną, dobrą pizzę i lokalne piwo kraftowe. Dla jutrzejszej jajecznicy z solidnego białego i czarnego młynka za solidny później napiwek posolę, popieprzę, zwinę i schowam do kieszeni papierowy ręcznik z logo Cechu. W Olsztynie nie ma tak fajnego przybytku z klimatem różnorodności łączącym w sobie tańce, dobre jedzenie i „dyskrecję” wydzielonego stolika. Gdyby jeszcze serwowana przez DJ muzyka była repertuarowo lepiej podana, byłaby rewelacja.
Żadnego w posturze biegacza tam nie dostrzegę.
Wyniki
Czekając na pizzę sprawdzam nasze sukcesy. Kończymy przygodę po 14 godzinach i 6 minutach otwierając drugą setkę klasyfikacji. W naszych kategoriach wiekowych jesteśmy zgodnie zgrani na 11-stych miejscach. Za nami 33 biegaczy zmieści się w limicie czasowym. 54 nie ukończy tych trudnych zawodów.
Niesmaki
Radość z pokonania dystansu i udany debiut Debiutantki w odróżnieniu od pstrąga i pizzy pozostawiły jednak mały niesmak.
Jesteśmy z Agnieszką zgodni. Mimo dość wygórowanej opłaty startowej i niby bogatych sponsorów tytularnych całokształt prezentował się marnie: Słabiutki pakiet startowy. Bieda w bufetach na trasie. Żadnych masaży, pryszniców, ciepłej herbaty lub choćby kranówki dla przemycia twarzy dla kończących na mecie. Z ciepłego posiłku tuż po biegu brudni i przemarznięci nie zdążymy skorzystać, a zapis przy nim w regulaminie – „sugerowany do własnych naczyń” zdumiał mnie soczyście.
Duża impreza biegowa była mi niegdyś kojarzona z radosnym świętem biegaczy. Poza Debiutantką, momentem odbioru pakietów startowych, przed startem i na trasie biegu nie spotkałem w Kudowie żadnego biegacza!
Wartości
Ale żeby nie było, że znów zrzędzę, i tak warto było przyjechać tu i pobiec. Poza miłym mi towarzystwem Agnieszki, na plus zaliczę dobrze oznaczoną trasę, choć zdarzały się chwilowe zbłądzenia. Szczególnie interesujący był dla mnie jej czeski odcinek, którego wcześniej nie znałem i szybko powrócę dogłębniej spenetrować. Trzeci plus to – paradoksalnie – ekstremalne warunki. Dzięki nim bieg na długo zostanie w naszej pamięci, a przecież o to w tym wszystkim biega.
Podsumowując całokształt przygody – warto było kiedyś komplementem uraczyć zgrabne łydki dziewczyny w Bieszczadach.
Dziękuję za pomoc i wsparcie!
Debiutantka
Agnieszko, przyjemność była po mej stronie. Dziękuję za wspólną przygodę.
Brawo dla Pani Agnieszki. Ten „czort” potrafi zmotywować.