Przesłanie
Koleżanka „w biegu” przyznała mi niedawno rację: „Bardziej «ubogacają» spotkania i milczenia w trakcie samotnych wypraw niż pobyt tam z rodziną czy w gronie znajomych”.
Kulisy
Plan na krótki wypad w Bieszczady, o którym zaraz wspomnę nastał, gdy po kolejnym piwie nieopatrznie obiecałem zorganizowanie tej wyprawy. Później, w trzeźwym braku asertywności nie potrafiłem wycofać się z nastania.
Wyruszam z Darkiem, którego znam od przedszkola na Okopowej (może nawet i żłobka – nie pamiętam teraz), poprzez podstawówkę, podwórko, harcerstwo, wspólne biwaki, wyjazdy w góry, skończywszy na pokrętnym życiu towarzyskim w ramach jednej paczki.
Wyruszam z Sylwkiem, którego znam z pracy i trochę wcześniej od strony jego żony z tej samej pracy.
Jest też Renata, francuski samochód Sylwka, której zadaniem dowieźć i odwieźć nasze cztery litery.
Bieszczady
Darek ciągle gada. Wspomina z medycznymi detalami swe liczne kontuzje i urazy ze swej niedługiej i nie wyczynowej kariery sportowej. Co krok przypomina nam i sobie, iż biodro go jeszcze nie boli, choć może powinno? W przerwach między kontuzjami sypie sucharami: „Mucha bez ucha – M”. „Foka bez oka – F”… Z mijanymi na szlaku wita się: „Dobry wieczór” – co bardzo go raduje.
Sylwek – debiut w tych górach – z natury bardziej Bieszczadom pisany. Milcząc dławi w sobie bolesne rozterki.
Nieniepokojona niczym na miejscu Renata odpoczywa w milczeniu silnika.
Trzeciego dnia pobytu zaplanowałem „klasykę gatunku”. Wędrujemy z Wetliny przez Przełęcz Orłowicza, dwiema połoninami do Ustrzyk Górnych.
Dostrzegając zaczątki odkładanego grymasu cierpienia wręczam do ust chłopakom po Olfenie Uno mojej mamy.
Spotkania
Tuż za Brzegami Górnymi na podejściu wyprzedzają nas dynamicznie dwie piękne Istoty. Darek je wita w swej porze dnia, czyli: „Dobry wieczór”. Chwilę zagadujemy w gadce-szmatce. Mijamy je następnie, gdy odpoczywają siedząc na Caryńskiej grani otulone promieniami jesiennego słońca. Wkrótce ponownie przegonią nas w uśmiechach. Zmęczony wolnym chodzenia i żądny potrzeb „poznania” zostawiam kolegów w szybkim marszu. Zaraz dołączam do Istot.
Starsza – Irena, przypomina mi Natalię Kukulską. Młodsza – Ewa, to taka Julia Roberts sprzed korekt urody.

Mieszkają między Tarnowem, a Nowym Sączem w pobliżu Zakliczyna. Samego Tarnowa, który tegoż lata mnie zachwycił nie lubią. Nie pytałem, dlaczego, skoro mnie zachwycił.
Ewka z uznaniem chłonie me wędrowne opowieści i porady. Irenka sprawia wrażenie, jakby wszystko to znała. Jestem zaskoczony jej znajomością niuansów zaplanowanej przeze mnie na przyszły rok, a niedoszłej do skutku (zgadnijcie dlaczego?) wędrówki przez Karpaty ukraińskie z plecakiem. Nie zdążyłem dopytać, czy już tam była, czy tylko słyszała, bo zaczęło się zejście do Ustrzyk. Tam opuszczam na chwilę dziewczyny, gdyż pragnę „polatać” w szybkim zbiegu. Zawsze tam „latam” wspominając w pamięci końcówkę Biegu Rzeźnika z czasów, gdy jeszcze połoninami wiódł w parach do mety.
Chata Ludzi z Mgły
Na mecie w Ustrzykach kupuję puchary z piwem w nagrodę przejścia „w spotkaniu”. Schodzą dziewczyny, zaraz po nich chłopaki. Zaliczmy pierwszą imprezkę w poczekalni chatki przystanku. Ewa piwa nie pije, gdyż zaraz prowadzi. Wracając busem umawiamy się na kolejną, tym razem „Chacie Ludzi z Mgły” w Wetlinie. Dziewczyny wysiądą w Brzegach, gdzie zaparkowały pojazd. Dotrą na miejsce wcześniej i zajmą nam miejsce.
Po szybkich zakupach w ABC wchodzimy do wypełnionej po brzegi Chaty. Koleżanki pytają z pretensją w żarcie: „Co tak długo?”. Zdążyły już zamówić i jedzą. Na realizację naszego zamówienia (mimo monitów) przyjdzie czekać i czekać… Nie łagodził głodu głodnego głos z głośnika, iż z uwagi na liczbę zamówień, czas ich realizacji w Chacie mgliście oddalony.
Ziomal
Czekając na „mgliste” pierogi z kuchni, pochodzę do baru zamówić drugiego Leżajska z nalewaka. Czekam. Barczysty gość z tatuażem na ramieniu rozmawia przez telefon. Ze strzępów rozmowy, która poza mną „myśl” wyłapuję nagle: „… w Olsztynie będę…”. Wystarczy! Nawiązuję rozmowę. Paweł pochodzi z Olsztyna. Mieszkał na Kolonii Mazurskiej. Przez 6 ostatnich lat „skręcał” opony w Michelinie. Znudziło go wreszcie to skręcanie i z dnia na dzień postanowił coś w swym życiu polepszyć. Polepszając, „skręcił” w stronę Bieszczad. Nie widzi teraz drogi powrotnej na stałe do miasta.
Tak się złożyło, że miałem kiedyś praktyki zawodowe w OZOS Stomil-Olsztyn w nazwie jeszcze. Zgadaliśmy się, co i gdzie. Niewykluczone, że robiliśmy „swoje” w tej samej hali produkcyjnej? On produkował opony nawijając na siebie kolejne warstwy osnowy. Jakieś 40 lat wcześniej w ramach tzw. działu utrzymania ruchu naprawiałem i konserwowałem jego maszynę do skręcania (fachowo konfekcjonowania), krajarki kordu stalowego, tudzież inne zmyślne urządzenia oponiarskie, których nazwy czas wymazał z mej pamięci.
„W utrzymaniu ruchu robili fajne chłopaki” – podsumował. Czyli nic się nie zmieniło – skinąwszy głową potwierdziłem.
Wracając do stolika myślę jeszcze chwilę… Któryż to już przypadek, począwszy od „Bazy ludzi umarłych” potrzeby zmiany czegoś lub ucieczki od czegoś w jednym życiu?
Czyż nie przyjemniej nieśpiesznie nalewać piwo w Bieszczadach, niż formować opony na akord w Michelinie?
Czyż nie przyjemniej pić mi tam piwo teraz, niż tworzyć „niezbędne nikomu” terminowe sprawozdania bądź statystyki w Excelu i w biurze?
Pożegnania i powroty
Mgliste pierogi z czasem dotarły i ostygły we mnie. Głód i pragnienie znalazły swe ujście.
Pytamy dziewczyny, czy dziś jeszcze wracają do siebie? „Nie wiadomo, jak wieczór się potoczy?” – odpowiada prowokacyjnie Irenka. Figlara… Jest wesoło!
Żegnamy się w nieprzeniknionych czeluściach bieszczadzkich ciemności przed Chatą z Mgły. Proponują na koniec, aby je powiadomić jak następnym gdzieś wyruszymy. Dołączą. Darek bierze kontakt od Ewy.
Dnia następnego wracamy do Olsztyna. Dla mnie to koniec wspólnej przygody i Bieszczad na ten rok. Powrócę w następnymi i pewno w następnym…
W rzeczy samej było fajnie. Poza dowozem czterech mych liter w towarzystwie znajomych znalazłem też inne bonusy. Były imprezy w Cieniu PRL-u. Pomogło mi owo towarzystwo w szukaniu i znalezieniu nowych spotkań i wrażeń.
Dzięki niemu przekazałem komuś „w biegu” muzyczną tajemnicę milczenia.
Milczenia
Dwa miesiące potem odprowadzam Magdę po nocnej imprezie. Na parkingu przed swym blokiem koleżanka wskazuje na srebrny pojazd.
„Tak to Renata Sylwka” – potwierdza.
Okazuje się, że przez swe ostatnie 700 km dała radę dowieźć Darka i mnie pod nasze progi. Nieco dalej jej stare, pozbawione tchnienia Bieszczad serce odmówiło powrotu w wysokich obrotach. Zamilkło „rozpadłe” 3 km przed wyznaczonym miejscem snu w pościeli brzydkiego parkingu.
Sylwek tymczasem milczał o tym, że jego wypad w Bieszczady jeszcze się nie skończył.